top of page
Szukaj

Światło, czułość, rytm – czyli o tym, jak fotografujemy miejsca, w których się odpoczywa

  • Zdjęcie autora: wemadeitok
    wemadeitok
  • 9 kwi
  • 7 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 10 kwi

Zbierałam się do tego posta już dłuższą chwilę. I ostatnia rolka Spencera Heaphy’ego była wisienką na deserze moich przemyśleń o fotografii w obszarze hospitality.

Apartament z widokiem na morze, scena śniadania przy wielkim oknie tarasowym z widokiem na wydmę i wodę. Męska dłoń trzyma patelnie z jajkami na pomidorach nad stołem przyszykowanym do śniadania. Na drewnianym stole są dwa granatowe talerze z sałatką z buraków i twarogiem, szklanki z wodą oraz filiżanki kawy. W tle doniczka z kwiatkiem. Na pierwszym planie otwarta książka.

No właśnie – hospitality. Niby wiadomo czym to się je, a jednak nie do końca. Bo po polsku to „gościnność”, ale w praktyce chodzi o coś znacznie szerszego. To nie tylko gest zaproszenia, filiżanka kawy i dobrze ułożony koc. To cała branża – hotele, apartamenty na wynajem, pensjonaty, miejsca noclegowe, kempingi, ale też wszystko, co się z tym wiąże: doświadczenie gościa, rytm pobytu, atmosfera, obsługa, estetyka przestrzeni, światło, zapachy, intencja. Hospitality to taka trochę miękka tkanka między tym, co fizyczne, a tym, co emocjonalne. To nie tylko to, gdzie śpisz – ale jak się tam czujesz. I dlatego fotografia w tej branży nie może być tylko "ładna". Musi mówić językiem troski, zaproszenia i uważności.


I właśnie o tym jest ten tekst.

Nie o idealnych kadrach. O dobrym świetle. Czułym oku. Fotografii, która nie tylko pokazuje, ale zaprasza. Artykuł o fotografii wnętrz. Romantyzowany.



Światło: najważniejszy architekt fotografii


Wszystko zaczyna się od światła. Możesz mieć najpiękniejsze wnętrze, najdroższy obiektyw i najlepiej ułożoną poduszkę – ale jeśli światło nie gra, to zdjęcie też nie zagra. I nie chodzi tu o to, żeby było jasno. Chodzi o to, żeby było prawdziwie.

W fotografii wnętrz – szczególnie tych hotelowych i apartamentowych – naturalne światło gra ogromną rolę. To ono opowiada historię dnia. Buduje nastrój. Wydobywa faktury. Pokazuje, jak miejsce żyje w czasie.





Miękkie poranne światło, które wpada przez firankę i układa się na pościeli. Cień zasłony o 17:00. Delikatny połysk ceramiki na stole w złotej godzinie. To wszystko ma większy wpływ na odbiór miejsca niż jakikolwiek opis w ogłoszeniu. I właśnie w tym pojawia się pojęcie genius loci – duch miejsca. To nie coś, co się projektuje. Tylko coś, co się odkrywa. Każda przestrzeń ma swoją własną opowieść, rytm, kierunek, ciszę. Dobry fotograf to nie ten, który najlepiej „pokazuje wnętrze” – tylko ten, który umie wsłuchać się w to, co już w tym wnętrzu jest. Światło często jako pierwsze podpowiada, gdzie ta opowieść mieszka.


Zresztą – nie dzieje się to przypadkiem. Wiele hoteli i apartamentów projektują architekci, którzy doskonale rozumieją rolę światła w budowaniu atmosfery. Nie chodzi tylko o to, gdzie stanie kanapa i ajki kolor będą mieć ściany, ale o to, jak słońce będzie przesuwało się po ścianie, jaką orientację mają okna, o której godzinie w kuchni robi się najprzytulniej. To są świadome decyzje – i naprawdę warto je uszanować, zanim zaczniemy przesuwać meble w poszukiwaniu "lepszego kadru".


Więc zanim zaczniesz tworzyć dekoracje i scenki rodzajowe – po prostu usiądź i popatrz. Obserwuj, jak światło płynie przez pomieszczenie, które miejsca omija, a które rozświetla bez pytania. Światło jest jak narrator – niczego nie wymyśla, tylko pokazuje to, co prawdziwe.


I może właśnie tu warto się zatrzymać na moment przy tym, czym dobra fotografia wnętrz nie jest?


Nie jest próbą zrobienia z rzeczywistego miejsca renderu 3D. Nie jest HDR-em na sterydach, gdzie wszystko wygląda „jeszcze wyraźniej niż w rzeczywistości” – ściany są idealnie białe, każdy cień wyrównany do zera, a za oknem mamy scenę jak z greenscreena. Taki styl nadal ma swoich fanów – najczęściej w broszurach deweloperskich sprzed 15 lat – ale jeśli mówimy o przestrzeniach do życia i odpoczynku, to takie podejście bardziej odstrasza niż zaprasza.




Czułość i intencja


Dobra fotografia hospitality nie jest katalogiem. Nie chodzi w niej o to, żeby „pokazać wszystko”. Bardziej chodzi o to, żeby zaprosić.





A żeby zaprosić – trzeba być obecnym. Nie wystarczy wejść, rozstawić statyw i cyknąć 10 szerokich kadrów z okna, łóżka i łazienki. Trzeba poczuć, po co to miejsce w ogóle istnieje. Dla kogo zostało stworzone. Jaką ma opowieść. Tu znowu wraca koncept genius loci – ducha miejsca, którego nie da się wymyślić ani wygenerować w AI. On już tu jest. Czasem jest w szumie sosen, czasem w echach rozmów odbijających się od kafli w łazience. Czasem w świetle, które o konkretnej godzinie robi coś naprawdę niezwykłego.


Architekci – ci naprawdę dobrzy – projektują z myślą o tym duchu, nawet jeśli go tak nie nazywają. Wiedzą, jak poprowadzić linię światła, jak otworzyć widok, gdzie zostawić pustkę, a gdzie zagęścić (materiałem, obiektem, kolorem, etc.). I kiedy robisz zdjęcia z czułością, zaczynasz to widzieć. Zaczynasz to szanować. I zamiast narzucać swoją wersję rzeczywistości – pozwalasz tej przestrzeni opowiedzieć siebie. Fotografia nie zawsze wymaga inscenizacji. To nie znaczy, że wszystko musi być "zastane" – ale każda ingerencja powinna być delikatna, świadoma, logiczna w kontekście rytmu miejsca.


Czułość w fotografii wnętrz to nie miękki filtr i pastelowa pościel. To świadomość, że ktoś tu kiedyś usiądzie z książką, że będzie tu padać deszcz, że ktoś obudzi się rano i przez sekundę nie będzie wiedział, gdzie jest. I że właśnie ten moment – cichy, zwyczajny, pozornie nieistotny – można złapać w kadrze.


Taka fotografia nie mówi „wow, zobaczcie”.

Mówi raczej: „chodź, zostań chwilę”.



Technika i kompozycja


Nie trzeba być mistrzem perspektywy ani mieć doktoratu z optyki, żeby robić dobre zdjęcia wnętrz (chociaż można). Ale warto mieć świadomość, że technika to nie jest coś, co „się ogarnia i ma z głowy” – tylko coś, co wspiera narrację. Bo fotografia hotelu czy apartamentu to nie ćwiczenie z geometrii. To forma komunikacji – subtelny sposób powiedzenia: „tak, właśnie tak wygląda pobyt tutaj”.




Technicznie – wiadomo: linie powinny być proste, kadry wypoziomowane, ekspozycja naturalna. W fotografii wnętrz trzeba rozumieć perspektywę, ogniskową i balans bieli. Trzeba wiedzieć, kiedy szeroki kąt naprawdę pokazuje przestrzeń, a kiedy już ją zniekształca. Ale to wszystko – to tylko rama. I dobrze, jeśli nie zasłania obrazu. I chyba dodam jeszcze, że na wszystko jest miejsce. Kiedy przeglądam platformy takie jak booking czy airbnb – to rzeczywiście to jest miejsce na dobre technicznie fotografie - porządnie oświetlone, dobrze wyeksponowane udogodnienia. Ale gdy wchodzę na instagram danego obiektu to chcę poczuć jak tam jest, jak będę się tam czuła. Bo jedno zdjęcie mówi: „tu masz łazienkę i ręczniki”.

A drugie: „tu możesz odpocząć po długim dniu i nie myśleć o niczym przez chwilę”.

I oba mają sens. Tylko warto wiedzieć, które z nich mówisz w danym momencie i do kogo.

Fotografia jako język tożsamości miejsca


Fotografia hospitality to nie tylko pokazywanie przestrzeni. To sposób komunikowania tego, czym jest to miejsce i dla kogo istnieje. Hotel, apartament, mały domek z widokiem na jezioro, a może pole kempingowe z namiotami w stylu lat 90.? Nie musisz mieć strategii brandingowej w PDF-ie, żeby Twoje miejsce miało osobowość. Ona już tam jest. Pytanie tylko, czy pokazujesz ją w sposób spójny, przemyślany i prawdziwy.


Gif - klimat zachodzącego słońca nad zatoką, w tle surferzy, wind surferzy, kite surfer, na pierwszym planie niewyraźne dwie osoby, rozmyte bliki na falującej wodzie, wietrznie.


Tożsamość marki nie istnieje tylko w logo i fontach. Ona ukrywa się w temperaturze światła, w tym, czy kadr jest pełen oddechu czy raczej skondensowany i mocny. Czy na zdjęciach pojawiają się ludzie, czy ich ślady. Czy wszystko błyszczy nowością, czy może pachnie wakacjami sprzed dekady – w najlepszym możliwym sensie.


Zanim odwiedzimy jakieś miejsce lubimy przeglądać Instagramy, strony www i często szukamy nie wystroju, tylko nastroju. I tu właśnie fotografia hospitality staje się czymś więcej niż tylko „ładnymi zdjęciami wnętrz”. To element komunikacji marki. Jej rozszerzenie. Jej język. Gość oglądający zdjęcia hotelu nie szuka tylko informacji o dostępnym parkingu, basenie czy hotelowej restauracji. On również szuka wrażenia, tego przedsmaku doświadczenia, które dopiero się wydarzy. Zdjęcia mogą być pierwszym dotykiem gościnności – tym, co sprawi, że ktoś poczuje się zaproszony i mile widziany jeszcze przed przyjazdem. Detale mają znaczenie – ułożony koc, parująca herbata, otwarte drzwi balkonowe z oddechem światła. To nie są dekoracje. To są gesty. Architekt projektuje przestrzeń z myślą o funkcji. Gość wchodzi i doświadcza – zmysłami, emocjami, ciałem. Dobra fotografia nie pokazuje tylko tego, co widać, ale jak się tu czujesz. Nie zawsze najważniejszy jest pełen plan pomieszczenia – czasem to właśnie kadr z poziomu łóżka, rozmyte światło i cień na zasłonie oddają ten moment obecności, który zapamiętujesz z pobytu.


I nie chodzi o to, żeby każda sesja była jak kampania reklamowa.

Ale jeśli Twoje miejsce coś sobą mówi – to dobrze, żeby zdjęcia nie zaprzeczały temu głosowi. Tylko go wzmacniały. Delikatnie. Nienachalnie. Ale konsekwentnie. I wiem, że piszę ten artykuł z perspektywy hybrydowej twórzczyni zdjęć i filmów. Głównie dotykam materii zdjęć. Ale w 100% powieliłabym te wnioski do tworzenia np. reelsów.



Jak fotografujemy wnętrza w których się odpoczywa


Niektórzy zrobią całą sesję w godzinę. Wejdą, sfotografują, wyjdą – i efekt będzie piękny. (zero ironii, naprawdę tak myślę) Na pewno są tacy. I to jest okej. Każdy ma swój sposób.


My po prostu działamy inaczej. Bez pośpiechu, ale z pełną uwagą. W swoim rytmie, z otwartością na to, co nieprzewidywalne, i z sercem do miejsc, które chcą coś powiedzieć.


Dla nas fotografia hospitality to nie zadanie do odhaczenia. To proces bycia w miejscu – obecność, która z czasem staje się obrazem. I jeśli te obrazy coś w sobie mają – to może właśnie dlatego. W świecie contentu na szybko, sesji robionych „między śniadaniem a wymeldowaniem” i zdjęć z drona, które mają „pokazać wszystko w 3 sekundy”, my wybieramy coś innego. Spokój. Czas. Uważność.


Bo prawda jest taka, że dobre zdjęcia hospitality nie robią się od razu.

Nie powstają na hasło „teraz”. Potrzebują chwili. Czasem trzeba po prostu usiąść. Popatrzeć, jak zmienia się światło. Posłuchać, jak pachnie kuchnia. Przejść się na bosaka po drewnianej podłodze. Zobaczyć, gdzie w tym wszystkim dzieje się coś, czego nie ma w scenariuszu – ale co warto uchwycić.


Fotografia, którą robimy, nie jest tylko wynikiem doświadczenia i warsztatu (choć mamy i to). To efekt naszej obecności. Przebywamy w miejscu, zanim je sfotografujemy. Pozwalamy mu się wydarzyć. Oddychamy nim. Nie wciskamy się z planem działania, tylko pytamy: gdzie ta przestrzeń czuje się sobą?


Pracujemy na spokojnie, ale z ogromnym zaangażowaniem. Z czułością do światła, do tekstur, do szczegółów. Bez sztucznego patosu, ale też bez robienia wszystkiego „na szybko, bo wystarczy”. I jeśli mamy jakąś tajemnicę, to chyba właśnie tę: że pozwalamy miejscom mówić ich własnym językiem. A my tylko słuchamy. I robimy zdjęcie.



I na koniec przewrotnie


Jedna historia, która siedzi mi w głowie do dziś. Kilka lat temu pojechaliśmy ze znajomymi (pozdrawiam Cię kochany Betelu, Menelu mój stary Przyjacielu) do małego drewnianego domku w Ochotnicy Dolnej. Ostatni dom we wsi, zaraz przed szlakiem, na skraju lasu. Na zdjęciach wyglądał dość "surowo". Kadry krzywe, robione telefonem, bez stylizacji, bez żadnych czary mary, ąfifąfi.


Ale na miejscu. Było cicho, pachniało drewnem, światło miękko wpadało przez małe okno na poddaszu. Mycie głowy w lodowatym potoku. Zbieranie grzybów. Kwiatów. Borówek na szlaku. Ognisko. Gwiazdy. Góral straszący burzą. Wszystko było milion razy lepsze niż się spodziewaliśmy.


I w rozmowie z gospodarzami okazało się, że to celowy zabieg.

„Wolimy, żeby ludzie się miło rozczarowali”.


I może to jest najciekawsza alternatywa dla strategii wizualnej: nie robienie wrażenia, tylko zostawienie miejsca na zaskoczenie. Na to, co zostaje w sercu, nie w folderze „Zapisz jako ulubione”.


Bo czasem ta nieidealna fotografia, to niedopowiedzenie, ta nutka „zobaczysz na miejscu” – jest częścią większej prawdy. O miejscu. O tym, jak się w nim jest. I o tym, że nie wszystko trzeba wyjaśniać w kadrze.



 
 
bottom of page