Hokus pokus 🪄
- wemadeitok
- 19 mar
- 3 minut(y) czytania
Oddawanie plików do druku to zawsze była sztuka balansowania na cienkiej linie. Niby wszystko wydaje się proste – wystarczy zapisać plik i wysłać do drukarni – ale każdy, kto choć raz coś drukował, wie, że to nie takie oczywiste. Na studiach i w poprzednich pracach często oddawałam rzeczy do druku: zarówno projekty graficzne, jak i fotografie. Wiem, że przygotowanie plików to coś więcej niż tylko „zapisz jako...” – są kwestie rozdzielczości, profili kolorystycznych, rodzaju papieru.
I choć wiem w tej dziedzinie całkiem sporo, mam pełną świadomość, że nie wiem jeszcze więcej (nie wiem czy to można podciągnąć pod efekt Dunninga-Krugera).

Wydawać by się mogło, że wystarczy znać kilka podstawowych zasad i wszystko powinno pójść sprawnie. Ale im mocniej zagłębiam się w temat, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jak wiele rzeczy może pójść nie tak – od nieprzewidzianych zmian kolorów po różnice w kontraście, których nie widać na ekranie. Druk to pole minowe zależności, w którym liczą się niuanse – profil barwny, charakterystyka danego papieru, sposób nakładania farby, kalibracja monitora… a to tylko wierzchołek góry lodowej. Czasami myślę, że zrozumienie wszystkich tych zmiennych wymagałoby doktoratu z poligrafii. Dlatego czasem wspomagam się AI. Traktuję to jako sprytne narzędzie, które może mi pomóc w pewnych obszarach – choć oczywiście nie zastąpi własnego oka i doświadczenia.
AI w fotografii to temat, który wywołuje skrajne reakcje – od ekscytacji po apokaliptyczne wizje końca kreatywności. My jednak podchodzimy do tego praktycznie: AI to po prostu kolejne narzędzie, które może ułatwić życie, jeśli się je dobrze wykorzysta. Nie traktujemy go jak magicznej różdżki ani zagrożenia dla całej branży, ale jako coś, co oszczędza czas i pozwala skupić się na tym, co najważniejsze – na samej fotografii.
Automatyzacja, czyli jak nie robić trzy razy tej samej rzeczy
Lubię ułatwiać sobie życie. Jeśli jakaś czynność powtarza się w kółko, to włącza mi się lampka: „Ej, na pewno da się to zrobić szybciej”. Tak było ze zdjęciami do naszego sklepu — wiedzieliśmy, że każde musimy przygotować w co najmniej trzech rozmiarach. Każde. Pojedynczo. Nie, dziękuję. I wtedy pomyślałam, że poproszę ChatGPT o pomoc w napisaniu skryptu do Photoshopa.
To było jedno przedpołudnie pełne prób i błędów. Nie znam się na kodowaniu, skrypty to dla mnie czarna magia, ale ChatGPT mówi tym językiem. Podsyłałam screeny błędów, iterowaliśmy nad nowymi wersjami, aż w końcu – sukces. Potem jeszcze trzeba było doprecyzować, jak zdjęcia mają się skalować, co z kadrowaniem, co jeśli proporcje się nie zgadzają – ale po kilku godzinach miałam gotowe narzędzie. Teraz przygotowanie zdjęć do sklepu to kilka kliknięć, zamiast żmudnej ręcznej roboty.
Finalnie skrypt działa tak, że automatycznie otwiera każde zdjęcie z wybranego folderu, skaluje je do czterech różnych rozmiarów zgodnie z ustalonymi proporcjami, rozdzielczością, DPI oraz odpowiednim ponownym próbkowaniem (najczęściej odznaczonym), a następnie zapisuje w odpowiednim folderze z nazwą zawierającą wymiar zdjęcia. Skrypt, dodatkowo, jeśli zdjęcie nie pasuje proporcjami do żadnego z wymaganych formatów, dobiera sposób skalowania. Dzięki temu wszystko jest gotowe do wrzucenia do sklepu w kilka chwil, zamiast godzinnego ręcznego eksportu.
Topaz Gigapixel AI
Chcieliśmy wydrukować kilka zdjęć z naszego najstarszego drona. W rozmiarze całkiem sporym, bo 100x70 cm. O 300 DPI nawet nie marzyliśmy, ale zależało nam, by choć dojść do 200. Photoshop radzi sobie z powiększaniem całkiem nieźle, ale… no właśnie, czasem po prostu „czegoś brakuje”. Bywa, że zdjęcie jest za bardzo zaszumione, innym razem zbyt wyostrzone, a czasem wygląda po prostu jak kiepska próba podbicia jakości.
I wtedy przypomniałam sobie o Topaz Gigapixel AI.
Ich marketing oczywiście obiecuje cuda na kiju – bajecznie ostre powiększenia, zero utraty jakości, magiczne rekonstrukcje detali. Wiedziałam, że nie ma co się nakręcać, bo ciężko wierzyć w cuda. Ale na nasze potrzeby? Sprawdziło się lepiej niż Photoshop. Gigapixel tworzy mniej artefaktów, lepiej zachowuje szczegóły i daje ogólnie przyjemniejszy efekt po powiększeniu.
Czy zawsze? Nie. Wszystko zależy od jakości pierwotnego obrazu, układu pikseli, ilości szumów i miliona innych zmiennych. Możemy kiedyś zrobić porównanie Photoshop vs. Topaz, ale prawda jest taka, że jeśli źródłowe zdjęcie jest słabe, to żaden AI cudów nie zdziała.
AI w Photoshopie i Lightroomie
Nie używam Generative Fill na co dzień, ale zdarza mi się nim poprawiać jakieś drobiazgi – głównie kiedy nie mam ochoty stemplować od zera. AI w Lightroomie i Photoshopie to dla mnie przede wszystkim inteligentne maski. To jedna z tych rzeczy, które faktycznie pomagają, szczególnie przy selektywnej edycji. Lightroom potrafi automatycznie wyciąć niebo, obiekt, osobę – i robi to bardzo sprawnie. Nie jest to rzecz, bez której nie dałoby się żyć, ale przyspiesza pracę i daje większą kontrolę.
Czy AI jest przyszłością fotografii?
A skąd ja mam wiedzieć 🤠. AI w fotografii nie jest ani zbawieniem, ani końcem świata. To narzędzie. Dobrze użyte, oszczędza czas i ułatwia życie. Źle użyte – daje efekty rodem z uncanny valley. Automatyzacja, upscaling czy inteligentne maski to rzeczy, które już teraz faktycznie działają i mają sens. Ale AI nie zastąpi oka fotografa, jego stylu i decyzji. Może być asystentem, ale nie reżyserem (tak oczywiście, że to zależy i że nie zawsze).